piątek, 30 września 2016

Do kawusi - czyli kilka gazetek do przejrzenia przez weekend


Nie wiem, czy będzie słonecznie czy deszczowo. Ale mam nadzieję, że znajdę chwilę w ten weekend, by przy kawce poprzeglądać sobie jesienne gazetki wnętrzarskie. Zapraszam Was do przejrzenia ich ze mną! (linki poniżej)

Nich to będzie dla nas wszystkich wspaniały weekend. Wycieczka, pieczenie ciasta, mycie okien, strzyżenie trawnika, grzybobranie, odwiedziny przyjaciół - cokolwiek będziecie robić, niech Was to ogromnie raduje!

PS Przypominam też, że to ostatni moment, by wziąć udział w moim Candy dla szyjących i początkujących.

At Home - Jesień
Real Homes - Październik
Country Living - Październik

czwartek, 29 września 2016

Uroda drobiazgów - podkładka pod notatki


Podkładka pod notatki, dawno temu kupiona w TK Max, stanęła na parapecie i nagle wraz z orchideą-rekonwalescentką oraz wypełnionym po brzegi flamastrami garnuszkiem zaczęła tworzyć całkiem przyjemną dla oka całość.

Wymieniam jedynie na niej obrazki i dzięki temu mam coś w rodzaju mini-parapetowej-galerii. Ten obrazek tutaj, z hinduską dziewczynką siedzącą na głowie smoka, opatrzony jest cytatem Martina Luthera Kinga
"Najbardziej niezmiennym i ważnym pytaniem życia jest to: Co robisz dla innych?"



wtorek, 27 września 2016

Chleb z oliwą i oliwkami


Witajcie! Dziś będzie trochę śródziemnomorsko. Jeśli lubicie tamtejsze klimaty, jestem pewna, że ten oto tu chlebuś z oliwą i oliwkami przypadnie Wam do gustu. Mnie bardzo smakuje i solo z masełkiem i w połączeniu z sałatkami

A zatem, co trzeba zgromadzić, to:
- 330 g mąki
- 1/2 kostki drożdży
- 1/2 łyżeczki cukru
- 75 ml oliwy z oliwek
- 1 łyżeczkę soli
- pół małego słoiczka czarnych oliwek (ok. 80 g)

Mąkę wsypać do miski, a do wgłębienia na środku wlać drożdże rozrobione w 100 ml ciepłej wody. Lekko zamieszać i odstawić pod przykryciem na kwadrans. To sobie trochę "popracuje" i lekko wyrośnie. Wtedy dodać pozostałe składniki, z wyjątkiem oliwek i uczciwie wyrobić na gładkie ciasto. Przykryć i odstawić na kolejne 40 minut.
Oliwki (z wyjątkiem dwóch lub trzech) pociąć na plasterki (ok. 4 plasterki z 1 oliwki) i obtoczyć lekko w mące. Połączyć z wyrośniętym ciastem. Ciasto uformować w bochenek i wyłożyć na blachę posmarowaną tłuszczem lub wyłożoną papierem. Świetnie sprawdza się dół naczynia żaroodpornego (choć przykrywka też może być fajną formą). W bochenek wetknąć pozostałe oliwki przekrojone na pół. Wstawić na 30 minut do piekarnika nagrzanego do 200 stopni.

A potem już tylko czekać....




czwartek, 22 września 2016

Powrót


Trzy tygodnie minęły jak krótka chwila. Tak się bałam, czy wytrzymam tak długo bez rodziny i z samą sobą jako jedynym towarzystwem. Nie powiem, tęsknota za najbliższymi była dokuczliwa, ale i wartościowa. Dziś, dzięki temu,  z rozczuleniem robiłam kanapki do szkoły i pogwizdywałam przy wieszaniu prania.

Bardzo mi ten wyjazd dużo dał, jeśli chodzi o podejście do samej siebie. Dobrze mi było z własnymi myślami, dobrze z czasem wolnym, który sobie zagospodarowywałam według własnego uznania. Pod każdym względem podratowałam siebie. Okłady i inhalacje podreperowały ciało, a książki, filmy i rekolekcje - ducha.

Sporo też pozwiedzałam i zachęcam Was serdecznie do odwiedzenia Szczawnicy.

Po pierwsze dla jej rzek: wspaniałego potoku Grajcarek oraz majestatycznego Dunajca. W Grajcarku wygrzewają się pstrągi, nachalne kaczki proszą o jedzenie, a wczasowicze brodzą w chłodnej wodzie czy wręcz masują plecy siadając pod kaskadami wody. Dunajec wije się pełen gracji pomiędzy pięknymi górami, a na jego brzegu można spotkać kormorany i czarne bociany.






Szczawnica to także piękna architektura, spadziste dachy, ażurowe balustrady i dużo uroczych detali.








No i jeszcze ta okolica! Szlaki krótsze i dłuższe - Palenica, Bacówka pod Bereśnikiem z drogą krzyżową (Przy stacji VII były kwiaty. Żal za grzechy?), Biała Woda, Wąwóz Homole. Jest w czym wybierać!




 Miałam przedłużone wakacje tego roku. Naładowałam akumulatory i z radością zabieram się za codzienne sprawy!
 

środa, 14 września 2016

Magiczny skansen pana Jana




Dzięki poleceniu naszej koleżanki-blogerki prowadzącej blog "Utkane z pasji" (dzięki za kontakt, Kochana!) trafiłam do magicznego miejsca na obrzeżach Szczawnicy. W domu przy ul. Szalaya 96 pan Jan Malinowski ratuje od zniszczenia i zapomnienia stare przedmioty codziennego użytku. 

W domu po babci, który wyremontował, zbiera i prezentuje wszystkim zainteresowanym wszystko, co udało mu się znaleźć i odratować. Mamy zatem kącik rzeźniczy (topory, noże, prasy do mięsa, korytka do peklowania), kącik maselniczy i serowarski (maselnice, cebrzyki, prasy do serów, ubijaczki). A także kącik piekarski, szewski, przędzalnię i obróbkę drewna. Są też fragmenty starych balustrad, które dziś chętnie pożyczają od niego na wzór osoby budujące domy w starym stylu.







Każdy przedmiot jest wyczyszczony, ułożony koło sobie podobnych. Wiele z nich ma historię, którą zna pan Jan. Wie też bardzo dużo o technikach powstawania przedmiotów. Pokazuje maselnice - dłubanki, zrobione z jednego kawałka drewna i maselnice klepkowe. Albo drewniane łyżki w różnych stadiach powstawania - od kawałka pieńka, przez z grubsza ociosany kształt aż po pięknie wykończoną łyżkę.  W kolekcji ma garnki drutowane i łatane. Sama pamiętam, jak za mojego dzieciństwa wóz cygański zaprzęgnięty w starą szkapę raz w tygodniu zajeżdżał na naszą uliczkę. A stary Cygan krzyczał: "garnki drutuję, łatam, prostuję. Szmaty skupuję".



Centrum domu stanowi stara izba, w pełni wyposażona. Jest tam łoże wykładane wieloma poduchami i kołdrami, otoczone obrazkami świętych. Jest piec w aureoli garnków i patelni.









Na honorowym miejscu wisi zdjęcie pradziadka pana Jana. Sam pan Jan (bardzo zresztą podobny do swojego protoplasty) fotografować się nie chciał, bo - jak powiedział - był nieogolony.


W sieni stoją kosze i żarna, z wyżłobionym JHS.




To, co mnie urzekło w tym staruszku, to autentyczna miłość do staroci. Przemierza okolicę wzdłuż i wszerz, podpytuje ludzi o stare przedmioty. Ten da mu pojedynczy stary kierpiec, ów tarkę do chrzanu wykonaną przez dziadka. Na giełdach staroci i targowiskach wychwytuje zakurzone, niechciane przedmioty i nadaje im blasku. Odwiedza skupy metali, by ocalić od zniszczenia stare balie i patelnie. 

Miłość do przedmiotów, którą poczuł jako dziesięcioletni szkrab, przerodziła się w prawdziwą pasję i kolekcjonerstwo. Wystarczy zapytać o jakikolwiek przedmiot, by wyzwolić potok słów o jego pochodzeniu, zastosowaniu, alternatywach. Jak z rękawa pojawiają się stare nazwy: sąsiek (skrzynia na narzędzia ale też część stodoły), kozub (torebka z kory do zbierania jagód), kaganek (gliniana lampka oliwna)
Niemal dwie godziny słuchałam jak urzeczona jego opowiadań. A pan Jan uwijał się jak w ukropie, żeby to zapalić mi jakieś światło, to uchylić drzwi na strych, to ułatwić dojście do jakiegoś kąta.

Czy to nie wspaniałe, że tacy ludzie istnieją i wkładają tyle serca w ocalenie niechcianych już przedmiotów? Jeśli będziecie w Szczawnicy, polecam, wstąpcie do pana Jana. A jeśli Wam się spodoba, zapytajcie o skarbonkę i wrzućcie tam jakiś grosz. 


niedziela, 11 września 2016

Połowa sukcesu


Właśnie minęła połowa mojego pobytu w Szczawnicy. Przede wszystkim odkryłam, że sama ze sobą nie nudzę się i dobrze potrafię wykorzystać dany mi czas. To wspaniałe odkrycie. Do dziś miałam też wspaniały humor, ale właśnie przeżywam mały kryzys. Wczoraj i dziś była u mnie cała rodzina, włącznie z psem. Spędziliśmy cudowny weekend i kiedy przed godziną żegnałam ich przy samochodzie, zrobiło mi się autentycznie źle i smutno. Trzeba będzie na powrót oswoić samotność.

Jak wiecie, ten pobyt w sanatorium postanowiłam potraktować jako wielostronne podratowanie siebie. Postanowiłam, że będzie to czas dla ciała, dla rozumu, dla serca i dla duszy. Jak mi idzie?

Dla ciała korzystam z zaordynowanych mi zabiegów, dużo spaceruję a każdego ranka, po przebudzeniu idę pobiegać.

Dla rozumu postanowiłam przeczytać mądrą biznesową książkę oraz zrealizować sobie dziesięcio-lekcyjny kurs języka angielskiego (jeszcze go nie skończyłam). Staram się też oglądać filmy po angielsku.

Serce wspieram dobrą lekturą. I nie bronię sobie czytania, nie limituję. Wzięłam też sporo dobrych, podbudowujących filmów. Od razu chętnie podzielę się tytułami. Z filmów, polecam: "Gwiazd naszych wina", "Papierowe miasta" i "Moon". A z książek "Opactwo świętego grzechu"i "Szczygieł"

A dla duszy, każdego ranka, po powrocie z biegania słucham z internetu cudownych rekolekcji o. Adama Szustaka. Jeśli nie znacie tego rekolekcjonisty, a chcecie poznać Boga dobrego i radosnego, polecam. Zacznijcie od tego tu kawałka. Można się uśmiać do łez, a jednocześnie w serce spływa spokój i radość.
"Upojeni Bogiem"


wtorek, 6 września 2016

Wyjazd do wód


W liceum zaczytywałam się książkami Thomasa Bernharda. Akcja wielu z jego ponurych powieści rozgrywała się w sanatoriach dla gruźlików. Chorzy całymi miesiącami leczyli swoją chorobę tocząc jednocześnie egzystencjalne rozmowy z innymi towarzyszami niedoli lub kontemplując literaturę. Och! Jakie to musi być wspaniałe, myślałam. Tak sobie przez kilka miesięcy siedzieć w otoczeniu książek i mądrych ludzi! Jedyną jeszcze wspanialszą rzeczą wydawała mi się samotna podróż transatlantykiem (też z książkami rzecz jasna).

I proszę. Oto jestem "u wód". Od tygodnia jestem rasową kuracjuszką w Szczawnicy. Leczę wprawdzie astmę nie gruźlicę, ale co tam! Przywiozłam ze sobą mnóstwo książek i ambitnych planów. Ale oprócz wielu scenariuszy, jak podleczyć duszę i ciało, mam też jeden jeszcze dodatkowy cel.
Chcę się mianowicie nieco zmierzyć z własną samotnością. Od szesnastu lat nie byłam sama. Rodzina, dom, praca - te wszystkie wspaniałości wypełniają mi szczelnie dzień od rana do wieczora. Tymczasem trzeba zacząć powoli uniezależniać się od dzieci, by wkrótce dać im bez problemów odfrunąć z domu. Trzeba poznać siebie raz jeszcze, bo przecież nie jestem już tą samą osobą co dawniej.
Cieszę się, że tu jestem, choć - nie powiem - mam już pierwsze chandry i tęsknoty za rodziną. I to jest dodatkowy jeszcze efekt takiego wyjazdu - tęsknota za codzienną rutyną, docenienie własnego szczęścia i swoich najbliższych.

A zatem! Pozdrawiam Was gorąco i postaram się zdać relację, jak mi idzie z tymi moimi planami. Trzymajcie kciuki!

sobota, 3 września 2016

Pyszny koktajl z blendera


Natura nas rozpieszcza, czyż nie? Tyle wspaniałych warzyw i owoców pyszni się na straganach. Aż trudno coś wybrać! A jak już wybierzemy - pojawia się kolejny dylemat: Jak to spożyć? Czy samo na surowo, czy w sałatkach lub przetworach?

Jedną z tych wspaniałych form przyswojenia witamin są soki i koktajle. Dziś podzielę się kolejnym eksperymentem. Tym razem nie użyłam wyciskarki, a po prostu zwykłego blendera.
Otóż w tymże blenderze zmieszałam ze sobą 2 zielone ogórki, 3 banany i 3 gruszki. I wyszło gęste, pyszne cudo, które bez mrugnięcia okiem wypili wszyscy członkowie mojej rodziny. Podejrzewam, że gdybyśmy dali sobie szansę na porządne schłodzenie koktajlu w lodówce, okazałby się jeszcze lepszy. Niestety, nie zdążył ;)